wtorek, 8 grudnia 2015

GENTLEMAN WAGI CIĘŻKIEJ

Niech nie zmyli Cię mój Drogi Czytelniku ten filuterny w wymowie i wydźwięku tytuł, kojarzący się z tutorialem dla korpulentnych panów, chcących poruszać się z gracją rosyjskiej baletnicy. Niniejszy post nie będzie traktował również o boksie, ani o bezrefleksyjnym przerzucaniu ciężarów. Bliżej mu już będzie do jednej z kategorii muzyki metalowej, ale po kolei… 

A teraz postaram się zmierzyć z najczęściej padającym pytaniem, jakich kosmetyków używam i czy mógłbym polecić jakąś konkretną markę. W tym miejscu pragnę zakomunikować, iż miotają mną mieszane uczucia, że niniejszy post nie powstał jeszcze chociażby miesiąc temu. Gdyż o ile odpowiedź na jego pierwszą część jest stosunkowo łatwe, bo zamknąć je można w jednym słowie: WSZYSTKICH, o tyle konfuzja wynikająca z odpowiedzi na drugi jego człon wynika z prostego faktu znajomości przywar naszego narodu, w tym konkretnym przypadku chodzi mi o coś tak pospolitego i prozaicznego, a jednak nie bez przyczyny zaliczonego do kanonu siedmiu grzechów głównych, gdyż niekontrolowana może mieć najgorsze konsekwencje dla nas i osób, które tym afektem darzymy. Niech więc hejterzy robią swoje, a prawdziwa krytyka w mojej osobie krytyki się nie boi! Niech to też będzie miarą przyjaźni, gdyż prawdziwych przyjaciół nie poznaje się, jak nam błędnie wpajano od lat dziecięcych w potrzebie, lecz po tym jak przyjmują i reagują na nasze sukcesy.

Nie dalej jak miesiąc temu poprzez mój profil na portalu społecznościowym Instagram (tu odrobinka tak pożądanej w dzisiejszych czasach przez wszystkich poruszających się w przestrzeni publicznej autoreklamy:-)):

@adambojar

otrzymałem propozycję współpracy z mało znaną jeszcze wtedy i stawiającą pierwsze nieśmiałe kroki w akwarium, gdzie już od dawna pływają grube ryby i rekiny, firmy, a ściślej domowej manufaktury założonej przez dwójkę pasjonatów – młode małżeństwo z Darlington, miasta w północno-wschodniej Anglii: Thoma i Laurę Langlandów. Ta dwójka odważyła się wziąć na swe, wydawałoby się wątłe, barki niemal nadludzki wysiłek dźwignięcia ciężaru rozkręcenia firmy od przysłowiowego zera. Napędzani pasją oraz wzajemną miłością dali początek firmie, u podstaw której leżało marzenie, idea, że luksus jest dla każdego.

Moi Drodzy, z nieskrywaną dumą i pełną odpowiedzialnością przedstawiam Wam:


HEAVY METAL GENTLEMAN
Luxury beard elixirs and balms. Grab life by the beard.


Jak już wspomniałem złożono mi ofertę bycia twarzą, lub jak to się szumnie określa w światku branżowym Brand Ambassadorem. Nie ukrywam, było w tym trochę mojej inicjatywy:-), ale po kolei. Tak się szczęśliwie złożyło, że moja małżonka przeczesując odmęty Internetu odnalazła konkurs ogłoszony przez HMG, w którym można było wygrać olejek lub balsam. Zasady proste i wszystkim instagramowiczom zapewne doskonale znane. Upowszechnić informację o konkursie poprzez publikację informacji o nim na swoim profilu, obserwować poczynania organizatorów oraz opcjonalnie oznaczyć swoje dotychczasowe zdjęcia ich hashtagiem. Gdy upłynął wyznaczony termin otrzymałem prywatną wiadomość, że jestem owego konkursu laureatem. Wyobraźcie sobie moje zadowolenia, które walczyło z jeszcze większym zaskoczeniem. Podziękowałem, podałem adres do wysyłki wybierając uprzednio balsam o wskazanym przeze mnie zapachu (wybór padł na mocną nazwę WOODSMAN, bo jak wskazywał na to opis, był kompozycją drzewa cedrowego, rozmarynu, goździków i paczuli. Nieźle pomyślałem, z nadzieją, pielęgnując w sobie zdrową dawkę sceptycyzmu). Ale, jako że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda uzbroiłem się w cierpliwość i czekałem…

czekałem…

i czekałem… (ziew!)

CZEKAŁEM… (ile to już minęło?)

C Z E K A Ł E M. . .

Aż któregoś dnia, gdy myśli moje zaprzątały w całości sprawy dnia codziennego rozległ się dzwonek. Tak dzwoni tylko nasz listonosz! – Paczka do Pana. Z Anglii. (dodał po chwili prawie konspiracyjnym szeptem). – Wiem (odpowiedziałem tym samym tonem:-)) i zdecydowanie, powodowany narastającą jak fala przyboju ciekawością, zamknąłem drzwi, co przy niewielkiej dozie chęci można by uznać za niegrzeczność. Biedne kolejne paczki, pomyślałem w przypływie refleksji. Cóż, wzruszyłem ramionami, trzeba go będzie przy najbliższej okazji wybadać i udobruchać. Ale dość o listonoszu, bo nie on, a to co dostarczył jest najjaśniej wschodzącą gwiazdą tej opowieści. Nerwowymi ruchami powodowanymi drżeniem dłoni wręcz rozerwałem paczkę, a w środku… dam, dam, dam! kartofel! Żartuję!:-) Delikatnie otulony folią w puchu styropianowych i przywodzących na myśl zaspę „prażynek” spoczywał bezpiecznie firmowy kartonik z wytłoczonym czarnym stonowanym, niektórzy mogliby go określić surowym bądź ascetycznym, logiem z wąsem. Folia żyła krócej niż karton. Z namaszczeniem ująłem kartonik i uchyliłem delikatnie jego wieczko. Na posłaniu z papierowego sianka spoczywał on. Maj preszesss! Zaraz, kto to powiedział? A tak, to tylko głos w mojej głowie. Wyobraźcie sobie scenę z arsenału filmowej klasyki, gdy wcielający się w pierwszoplanową rolę aktor otwiera skrzynię ze skarbem, który olśniewa go swoim blaskiem. Najazd kamery i cięcie! Mamy to. Dekielek srebrnej puszeczki bez oporu poddał się użytej w odpowiednim stopniu sile. Po pokoju rozniósł się przyprawowo-korzenny zapach ciast pieczonych na święta przez moją świętej pamięci ciocię. Ściany zaczęły falować pod przymkniętymi powiekami, jak asfalt w gorący letni dzień, co Słowianie brali za widzialną obecność demonów zwanych południcami. Zamknąłem oczy i wziąłem jeszcze głębszy wdech. W jednej chwili stanąłem po środku leśnej polany, skąpanej w promieniach letnio-jesiennego słońca. – Adam. Bodziec w postaci dźwięku mojego imienia połaskotał synapsy w ośrodku słuchu. – ADAM. – ADAM! Teraz poczułem wstrząs, ktoś tarmosił mnie za ramię widocznie poirytowany. To była moja żona, która brutalnie domagała się wyjaśnień. – Gdzie byłeś? Zapytała już czulej. W niebie, najdroższa, w brodowym niebie. Odpowiedziałem rozmarzony.


Przesadzam? Jeśli tak, to tylko odrobinę. Ja w każdym razie tak zapamiętałem tamtą chwilę. I czuję się podobnie za każdym razem, gdy rozgrzewam poprzez rozcieranie mój balsam w dłoniach. Nie mogę odmówić sobie dziecięcej przyjemności puszczenia luzem wódz fantazji za każdym razem, gdy nakładam go na moją brodę. Często się przy tym łapiąc, że chciałbym go posmakować. Tylko raz. Odrobinkę!

Możecie mi wierzyć, bądź nie, ale to cudo ma najpiękniejszy zapach, jaki kiedykolwiek został użyty w jakimkolwiek balsamie, który używałem. A trochę tego było. W tym renomowanych marek o ugruntowanej na rynku pozycji, których z szacunku tutaj nie wymienię. A właściwości… Cóż, jeśli zapach można by porównać do prologu zajmującego szwedzkiego kryminału, aplikację do zawiązania się akcji, to efekt końcowy tylko do jego zakończenia, gdy obgryźliśmy już paznokcie do białej kości, a wszystkie nasze podejrzenia okazały się płonne. Jeszcze tylko słowo o składzie, albowiem, czyż nie dalej, jak parę akapitów wcześniej wspominałem, by nos nie miał ostatniego zdania w kwestii wyboru produktu? 100% natury. Wyłącznie naturalne składniki i to jakie! Wosk pszczeli (ok, to już standard, spiżowy filar wielu balsamów), dalej masło shea (nadal kanon), masło kakaowe (BUM! Tego jeszcze nie widziałem w żadnym składzie! Dodaje ono zapach wykwintnej gorzkiej czekolady), olejek jojoba (super!), olejek arganowy (jeszcze lepiej!), olejek ze słodkich migdałów (sweet!), olej rycynowy (extra!), olejek z awokado i olejek kokosowy (WOW!). Jeśli potrafimy poprawnie wykonywać operacje dodawania, powinno nam wszystkim wyjść 9. 9! Rozumiecie to? 9!!! Składników. Słownie dziewięć. Nine, neun, nueve, neuf… Pokaż mi drugi tak bogaty balsam! Zaczekam. I co? Nie znalazłeś? Pokop głębiej, no śmiało! Nadal nic? Nic dziwnego, BO DRUGIEGO TAKIEGO NIE MA!


W podzięce za ten nietuzinkowy prezent wysłałem, jak nakazuje grzeczność stosowny list z podziękowaniami i opublikowałem zdjęcie produktu na moim profilu. Pół żartem, pół serio przemyciłem między wierszami informację, że chętnie stałbym się ambasadorem ich marki i z nieskrywaną dumą oraz entuzjazmem temu należnym podjąłbym się promocji tak wyśmienitego produktu. Odpowiedź nadeszła prędko, a jej wydźwięk nie był na całe szczęście dla mnie miażdżący i pozwolił zachować resztki godności. Autor, Thom w sposób grzeczny, acz klarowny dawał mi do zrozumienia, iż na chwilę obecną nie przewidują takiej formy promocji swojej firmy. Pozostawiając jednak furtkę dla naiwniaków karmiących się nadzieją, że w przyszłości, gdyby sytuacja i ich zdanie w tej kwestii uległy zmianie, będą mieli na uwadze moją kandydaturę. Przez ten czas będą śledzili mój profil. Jaaasne! Pomyślałem. Dziękuję nie wchodzę! Nie mam zamiaru żyć złudzeniami i snem o karierze w modelingu.

Czas płynął, broda rosła. Kilka tygodni po całym zdarzeniu, gdy emocje opadły, jak cytując słowa piosenki, po wielkiej bitwie kurz, ponownie odezwał się telefon sygnalizując nadejście nowej wiadomości. To był Thom z propozycją współpracy. Nie wahałem się długo i po krótkiej naradzie z moją małżonką odpowiedź była jedna. Jednak przekroczę próg, by zobaczyć co jest za nim. Terra incognita, No Man’s Land, delikatne napięcie, niepewność, jak zawsze, gdy stajesz przed nowym wyzwaniem, gdy przygoda puka do drzwi i zaprasza Cię, byś wyrwał się z utartych ścieżek, szlaków, wyobrażeń, pojęć i ruszył w nieznane. I wiecie co? To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu! Skróciła mój dzień o kolejnych kilka godzin, dodając nowe obowiązki i zapełniając kalendarz terminami. Ale w pamięci niosę stwierdzenie, że kto lubi swoją pracę, ten nie przepracuje ani jednego dnia w swoim życiu.


Reasumując Laura i Thom, to wspaniali ludzie, którzy z niezłomna wolą i żelazną konsekwencją prowadzą swoją firmę, nie zważając na konkurencję konsekwentnie dalej robią swoje. Wierzą, że im się powiedzie i znajdą swoją niszę w trudnym i niewdzięcznym świecie small businessu. I wiecie co? Ja podzielam ich wiarę. Gdyby tak nie było, gdybym miał choć cień wątpliwości, że oferowane przez nich produkty nie są bezkonkurencyjne, nigdy nie ferowałbym tak śmiałych wyroków i przenigdy nie użyczyłbym do ich lokowania swojej twarzy. A poza tym, czy pamiętasz Mój Drogi, a jeśli jesteś ze mną nadal i czytasz te słowa mogę śmiało rzec Wierny czytelniku, jak umawialiśmy się na samym początku? Żadnych kłamstw, żadnych ściem, niedomówień, oszustw, przemilczeń. Pamiętasz? Świat się kręci, ale zasady nie uległy zmianie. „Poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli.” (J 8, 32)

Nie musisz zamawiać ich produktów tylko dlatego, że jakiś facet, który rości sobie prawo do bycia autorytetem w dziedzinie posiadania brody i może używać ich na co dzień absolutnie za darmo (to jedyny mój profit) je rekomenduje. Ale nie wolno Ci obok nich przejść obojętnie, bo są doskonałe. Dopracowane i przemyślane. Tu nie ma miejsca na przypadek. Każda fiolka olejku i tygielek balsamu, to absolutny kosmetyczny majstersztyk.

I wiesz co jeszcze? Jest tam jeszcze jeden, dziesiąty składnik, którego nie wyczytasz z etykiety, a którego gwarantuję Ci nie mają większe koncerny. To serce, które Thom i Laura wkładają w pieczołowite przygotowanie ich dla osób takich, jak Ty, którzy zasługują na luksus w godziwej cenie.

Sprawdź:





Są tego warte!

Używam, polecam, z pełną odpowiedzialnością rekomenduję –
Adam Bojar „Bloger Brodowy”





JAK DBASZ, TAK MASZ! czyli cała prawda o olejkach i balsamach do brody – część 3

Balsam dla duszy i brody
















Tym pierwszym jest modlitwa. Która może też stanowić konstruktywny sposób na spędzenie czasu potrzebnego do wyschnięcia brody przed aplikacją broni ostatecznej wygłady, czyli pomady lub bardziej popularnie - balsamu do brody. 

Spełnia on podobne funkcje, jak olejek działając z nim na zasadzie synergii. Tłumacząc to najprościej, jak to możliwe: 2 + 2 w tym przypadku daje więcej niż 4:-) 

Ponadto oprócz dodatkowego odżywienia, nawilżenia, nabłyszczenia i ochrony przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi w postaci deszczu, wiatru, mrozu i pary oraz szronu, osiadających na naszej brodzie, nadaje jej również delikatny (do średniego) chwyt, pomagając tym samym nadać, a nade wszystko zachować i utrzymać odpowiedni kształt do końca dnia, po upłynięciu którego bezproblemowo się zmywa. 

Dla dociekliwych: Tak, można używać zamiennie pomad na bazie wazeliny, aczkolwiek wy sami lub wasze partnerki musicie przygotować się na częstsze czyszczenie garderoby. 

W przypadku balsamu obowiązują praktycznie wszystkie te same prawa (za wyjątkiem punktu 2.) Jedna uwaga! Wybieraj „twarde” w małych tygielkach. Zeskrob niewielką ilość (znów zależną od długości brody, na taką jak moja, której długość przekroczyła 10 cm wystarcza wielkość ziarnka grochu), ogrzej przez chwilę w dłoni do uzyskania plastycznej masy, następnie rozetrzyj energicznie w dłoniach i przy nakładaniu postępuj dokładnie tak samo, jak w przypadku olejku. Nadaj ostateczny kształt i jesteś gotowy, podobnie, jak Twoja broda, której blask i zdrowy wygląd będzie raził przedstawicieli płci obojga z siłą młota Thora. 

Wspomniałem wcześniej, że używanie preparatów i specyfików do brody się opłaca. Sądzę, że wykazałem dostateczny ich pożyteczny, a często zbawienny wpływ dla zdrowia i kondycji naszego obiektu troski, więc pominę ten aspekt skupiając się na wariancie czysto ekonomicznym. „Duża” buteleczka olejku (30 ml) oraz „duży” tygielek balsamu (50-60 ml) przy codziennym stosowaniu wystarcza na kilka miesięcy do pół roku, a przy ekonomicznym wydatkowaniu nawet dłużej. Więc spory wydatek na początku rozkłada się w czasie i nie obciąża tym samym budżetu. Czysta matematyka i ekonomia!:-) 

Wosk do wąsów zostawmy na osobny wpis, bo to zupełnie inna bajka i diametralnie różna technika. Niech więc apetyt rośnie w miarę jedzenia.

JAK DBASZ, TAK MASZ! czyli cała prawda o olejkach i balsamach do brody – część 2

Zacznijmy więc tam, gdzie ostatnio zakończyliśmy. Wychodzisz z wanny lub spod prysznica. Delikatnie osuszasz swą czuprynę i brodę ręcznikiem. Broń Boże nie tarmosisz ich i nie wykręcasz! Jeśli jesteś purystą zamiast ręcznika możesz użyć bawełnianej koszulki w kolorze błękitu oceanu. No dobra z tym oceanem, to mnie poniosło, ale używanie bawełny do osuszania włosów ma swoje umocowanie. Pozwólcie jednak, że nie będę jednak owego tematu roztrząsał, albowiem nie jest on głównym przedmiotem naszych dzisiejszych rozważań. Dość, jeśli ordynarnie, bo autorytarnie stwierdzę, że tak po prostu jest. Masz więc za sobą relaksującą kąpiel lub energetyzujący prysznic i co dalej. Za chwilę wilgotne włosy Twej brody zaczną się skręcać, jak domniemana czarownica wzięta na męki do lochów inkwizycji. I tu na arenę wkracza bohater w swej glorii i chwale:

Olejek do brody




Powszechnie wiadomo, albowiem tak głosi mądrość ludowa, że kto nie smaruje, ten nie jedzie i podobnie, jak w innych, tak i w tym przypadku znajduje ono swe uzasadnienie w praktyce dnia codziennego. 

Olejek, tonik, eliksir, producenci prześcigają się w wymyślaniu co rusz to nowych wyszukanych i mających zapewnić ich produktom lepszą sprzedaż nazw. Osobiście lubię określenie eliksir, gdyż kojarzy mi się z owianą aurą tajemniczości pracą alchemika. Dosłownie czuję unoszącą się woń z podgrzewanych retort i probówek… Ale dość o osobistych preferencjach. Najczęściej stanowią one mieszankę różnych, nie mylić pod żadnym pozorem z różanym, olejków przeróżnej maści i pochodzenia, okraszone dodatkowo witaminą E (co jest kłamstwem i nie potrzebnym mydleniem konsumentowi oczu, bo zawiera ją każdy olej) oraz olejkami eterycznymi. Ot i cała filozofia! Nie będzie niczym odkrywczym jeśli powiem, że są lepsze i gorsze, a ponadto że na brodatych kupujących czeka w toku zakupów kilka pułapek. O witaminie E już wspomniałem, ot taki chwyt judo zastosowany w marketingu. Czym więc się kierować w czasie zakupu? Zawsze moi Panowie, nie tylko podczas shoppingu, ale i w życiu w ogóle ROZUMEM! Oczyma wyobraźni widzę antycznych filozofów, którzy z marsowym czołem i poważną miną głaszczą się po atrybutach swej profesji i z uznaniem kiwają głowami czytając te słowa:-) Pozwolę się odwołać w tym miejscu do guru roztropności – pani Katarzyny Bosackiej, czytajcie etykiety. I tu kilka wskazówek praktycznych. 

1. Nie osądzaj produktu po logo marki. 

2. Zwróć uwagę na sposób aplikacji i zawsze wybieraj najbardziej praktyczny i ergonomiczny. 

3. Im więcej ingrediencji tym lepiej! Ale ich kolejność ma znaczenie. Im dalej jakiś składnik jest wymieniany, tym jest go mniej. 

4. Niech nos Ci będzie przewodnikiem! 

5. Gęstość ma znaczenie. 

Pierwszy punkt pozostawię bez komentarza. Często bywa, iż za najbardziej zadziornymi i kozackimi etykietami kryje się słaba jakość wyrobu, co te mają skutecznie zatuszować. Powszechnie bowiem wiadomo, że my faceci, łowcy i myśliwi jesteśmy wzrokowcami wyczulonymi przez tysiące lat ewolucji na intensywne bodźce wzrokowe. Uważaj więc, co wrzucasz do koszyka, o przepraszam – co upolowałeś:-) Aplikacja jest ważna i najczęściej opiera się na odmierzaniu kropel. Służą do tego specjalne korki, pipety i mój ulubiony, bo najpraktyczniejszy atomizer! Nabierz nawyku czytania etykiet! Studiując skład nie podniecaj się od razu ilością użytych do wytworzenia olejku składników, mając na uwadze, iż im dalej jakiś składnik jest wymieniany, tym jest go mniej. Jeśli masz to szczęście i możesz osobiście powąchać dany produkt, niech Twoją uzasadnioną podejrzliwość wzbudzi zbyt intensywny i natarczywy zapach. Jeśli któryś z gotowych olejków przywodzi Ci na myśl kostkę toaletową lub świeżo otwartego wunderbauma wzgardź nim i omiń szerokim łukiem. Pamiętaj, że stojąc przed dylematem zapach czy właściwości, zawsze podążaj tropem tego drugiego. Miej przy tym na uwadze, że wiele substancji zapachowych ma właściwości wysuszające, co może skutecznie zabić pożądany efekt nawilżenia i odżywienia, jaki skądinąd słusznie i logicznie jest przez nas spodziewany i oczekiwany po olejku do brody. Dlatego nie bądź zdziwiony Drogi Czytelniku, że „pięknie pachnący olejek” przyniesie efekty odwrotne od oczekiwanych, o czym miało niestety okazję przekonać się kilku moich znajomych, którzy śmiało eksperymentowali. Skończyło się na przewlekłym wysuszeniu włosów, które kondycyjnie przypominały te po trwałej lub wielokrotnym farbowaniu. Terapia była długotrwała. Nie polecam. Zostaliście ostrzeżeni! Ostatnia uwaga, im gęstszy olejek tym trudniej się wchłania. Ot i wszystko, choć pewnie niektórzy z Was i tak złapali się za głowę:-)

Dlaczego, kiedy, ile i jak winniśmy używać olejku? Odpowiedzi są proste. Olejek nawilża, wygładza, nadaje zdrowego połysku i pomaga wstępnie nadać kształt naszej brodzie. Używamy obowiązkowo zawsze po myciu brody mydłem i szamponem. W zależności od długości brody aplikujemy od kilku do nawet kilkunastu kropli. Rozcieramy energicznie w dłoniach, gdyż rozgrzewając olejek w dłoniach pomagamy uwolnić się i uwypuklić wszystkim aromatom i użytym do jego skomponowania nutom zapachowym. Następnie wcieramy ruchami okrężnymi od nasady, pomagając jednocześnie odżywić i nawilżyć znajdującą się pod włoskami skórę, aż po same końce. Następnie rozczesujemy delikatnie grzebieniem o szerszym rozstawie zębów lub szczotką (ale nie tą z dzika, jej używamy od czasu do czasu na suchej brodzie, aby nie nadwyrężyć i nie powyrywać osłabionych po kąpieli mokrych włosków), nadając jej pożądany kształt i podkręcając bardzo delikatnie do wewnątrz niesforne kosmyki. Co dalej?

JAK DBASZ, TAK MASZ! czyli cała prawda o olejkach i balsamach do brody – część 1


Niniejszy wpis z oczywistych względów będzie gargantuicznych rozmiarów i będzie potrzeba Ci mnóstwa samozaparcia, by szczęśliwie dotrzeć do jego finału. Ale wierzę, że skoro masz na tyle cierpliwości, by trwać w postanowieniu zapuszczania brody i wystarczająco dużo determinacji, by codziennie ją pielęgnować i traktować z należytym i w pełni jej zasłużonym szacunkiem, będziesz miał również wystarczająco dużo silnej woli, by dobrnąć do finału. Zaufaj mi, Twój wysiłek nie pójdzie na marne.

Jednakoż mając na uwadze cenne sugestie i wskazówki moich wiernych czytelników pozwoliłem sobie ten kawał soczystego literackiego mięcha wysmażonego, tak jak lubisz, a więc pieprznie i krwisto, podzielić na mniejsze bardziej lekkostrawne porcje, którymi do woli będziesz mógł się raczyć w każdym miejscu i czasie. Jeśli jednak czujesz się na siłach, nie musisz się krępować zasadami durnych diet, gdyż w przypadku czytelnictwa, jak i często w życiu się one zwyczajnie nie sprawdzają. Możesz z powodzeniem pochłonąć łapczywie całość tekstu, nie licząc liter ni kalorii. Smacznego!

Czy wiedziałeś, że brody zwiększają status społeczny mężczyzny?

Badania przeprowadzone przez naukowców (Barnaby Dixson i Paul Vasey) w 2012 roku wskazują, że kobiety postrzegają brodatych mężczyzn jako osoby o wyższym statusie społecznym niż panów z gładkim licem. Co więcej, panie mają skłonność do myślenia o brodaczach jako starszych niż są oni w rzeczywistości, a nie jest przecież żadną tajemnicą, że często preferują one starszych mężczyzn. Posiadanie brody jest w ich oczach również symbolem większej męskości - innymi słowy, jeśli nie macie problemów z zapuszczeniem brody, to warto się o nią postarać, bo jej obecność może zwiększyć nasze szanse u płci przeciwnej.

Albo, że rosną szybciej w świetle dziennym?

Jak się okazuje brody preferują dzienne światło, co wynikać może z faktu dostarczania przez promienie słoneczne większej ilości witaminy D. Jeśli więc chcecie, by wasza broda rosła szybciej i przy okazji lepiej się prezentowała, to dostarczajcie jej codziennie jak najwięcej światła. Tłumaczy to zresztą fakt posiadania przez drwali, którzy pracują na zewnątrz, tak imponujących bród.

A może o tym, iż broda chroni przed alergią?

Im pełniejszy zarost, tym większa ochrona przed kurzem, pyłkami i innymi prowadzącymi do alergii „drobinkami” – chodzi oczywiście o mechaniczną ochronę, bo broda stanowi naturalną barierę, która blokuje dojście do ust, nosa czy oczu. Może okazać się to szczególnie przydatne u panów, którzy mają problemy z alergiami, a lubią spędzać czas na świeżym powietrzu – alergicy z pewnością wiedzą, o czym mowa, bo w ich przypadku każda metoda na mniejszy katar, kichanie czy łzawienie oczu jest dobra.

Nie? To tym bardziej zaskoczy Cię fakt, że broda rośnie lepiej w celibacie!

Badania wykazują, że kiedy mężczyzna przez dłuższy czas nie uprawia seksu, to jego broda rośnie zdecydowanie lepiej. Prawdopodobnie chodzi o hormony, a dokładniej większe ilości kumulowanego w organizmie testosteronu, który zapewnia nie tylko dłuższe włosy, ale i grubsze oraz silniejsze. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, żeby jakiś mężczyzna zdecydował się na taki eksperyment z własnej woli, ale… kiedy następnym razem spotkacie faceta z wyjątkowo bujną brodą, to starajcie się go nie oceniać:-)

Oczywiście miałeś drogi czytelniku, pełne prawo nie zdawać sobie sprawy z tych rewelacji dalej żyjąc w przytulnym mieszkanku niewiedzy, otulony mięciutkim kocykiem nieświadomości. Być może jednak owa garść informacji stanowić dla Ciebie będzie swoistego rodzaju objawienie lub choćby ciekawą dykteryjkę do opowiedzenia przy piwie, a kto wie, może koronne dowody słuszności podjętej decyzji i trwania w niej mimo przeciwności, tudzież oręż w werbalnym pojedynku na argumenty z szefem, straszącym sankcjami za nieregulaminową długość zarostu.

Pozostawmy jednak z boku dywagacje na temat mniej lub bardziej świadomego zapuszczania brody, które wałkowaliśmy w poprzednich wpisach. Bez względu na to, jaka motywacja Cię napędza oraz jaki cel przyświeca, z jednego musisz zdawać sobie w pełni sprawę, a mianowicie – JESTEŚ W PEŁNI ODPOWIEDZIALNY ZA TO CO WYHODOWAŁEŚ I OSWOIŁEŚ!


Nasuwa się tu i pasuje wprost idealnie do dalszego kontekstu porównanie zapuszczania brody i/lub wąsów do posiadania psa. Nawiasem, trudno jednoznacznie stwierdzić, co jest fajniejsze, więc polecam oba warianty. Brodę podobnie, jak psa musisz oswajać, dyscyplinować, odżywiać, poić, czesać i głaskać:-) Jedyną różnicą są używane do tych samych celów różne narzędzia.

Po tym przydługim, a przez to, będącym jak najbardziej w moim stylu, wstępie pragnę dziś poruszyć sprawę kardynalną dla każdego brodacza i podzielić się z Wami drodzy przyjaciele moim w tej materii, rzeknę nieskromnie, niemałym doświadczeniem. Mianowicie pokuszę się o odpowiedź na pytanie, które prędzej czy później zaczyna nurtować każdego z nas: „Czy Ja rzeczywiście potrzebuję całego tego ekwipunku w postaci wosków, balsamów, olejków i pomad?” Moja odpowiedź w tej kwestii niech będzie dla Was wyrokiem mającym moc większą niż orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego – Tak, TAK i jeszcze raz T A K!

I korzystając z chwili, gdy trwacie w niemym szoku z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami łapiąc nimi powietrze, jak ryba wyjęta z wody, rzeknę, nim część z Was oblana po czubki uszu rumieńcem gniewu przełączy się na inny blog o gładkich licach, a druga, co bardziej porywcza roztrzaska ze złości klawiaturą ekran monitora, narażając się na niepotrzebne materialne straty lub pobiegnie po maszynkę, by zgolić swój kilkumiesięczny zarost powiem… TO SIĘ WAM OPŁACA!!!

I od razu inna rozmowa, prawda?:-)

Ale nim znowu podniesie się larum, że jak to i czemu w takim razie miał służyć poprzedni wpis i zewsząd rozlegną się nawoływania, że jak to, stosowanie się do wszystkich tych ujętych w poprzednim wpisie zabiegów nie wystarczy? (Tu autor głośno i ciężko wzdycha.) Wystarczy, ale jeśli istotnie, prawdziwie, szczerze i dostatecznie mocno pragniesz, aby Twoja broda była nowym sześciopakiem, lwią grzywą lub, jak wolą inni, koroną, musi być zadbana, właściwie przycięta, dobrze ułożona i lśniąca zdrowym połyskiem. Nie potrzebujesz dawać przeciwnikom Twojej szlachetnej idei posiadania bujnego brodziszcza dodatkowej amunicji w postaci tych wszystkich bzdurnych argumentów, skojarzeń i stereotypów do ręki. Skup się raczej na wytrącaniu im oręża z ręki poprzez olśnienie ich blaskiem Twojej brody, który mogą zapewnić wyłącznie specjalnie skomponowane i przeznaczone do tego celu olejki, elixiry, toniki, pomady i balsamy. I jak tu się w tym wszystkim nie pogubić? Ale bądź spokojny! Pamiętasz mój drogi naszą ostatnią podróż drogeryjnymi alejkami? Dziś również nie pozwolę Ci się zagubić w rosnącej wykładniczo ofercie sklepów internetowych, bombardujących nas kolejnymi, sensacyjnymi doniesieniami o cudownych właściwościach poszczególnych kosmetyków do brody i wąsów.

(Fragmenty treści, zapisane kursywą, zostały zaczerpnięte z http://www.geekweek.pl/galerie/4375/tego-nie-wiedzieliscie-o--brodzie)