wtorek, 8 grudnia 2015

GENTLEMAN WAGI CIĘŻKIEJ

Niech nie zmyli Cię mój Drogi Czytelniku ten filuterny w wymowie i wydźwięku tytuł, kojarzący się z tutorialem dla korpulentnych panów, chcących poruszać się z gracją rosyjskiej baletnicy. Niniejszy post nie będzie traktował również o boksie, ani o bezrefleksyjnym przerzucaniu ciężarów. Bliżej mu już będzie do jednej z kategorii muzyki metalowej, ale po kolei… 

A teraz postaram się zmierzyć z najczęściej padającym pytaniem, jakich kosmetyków używam i czy mógłbym polecić jakąś konkretną markę. W tym miejscu pragnę zakomunikować, iż miotają mną mieszane uczucia, że niniejszy post nie powstał jeszcze chociażby miesiąc temu. Gdyż o ile odpowiedź na jego pierwszą część jest stosunkowo łatwe, bo zamknąć je można w jednym słowie: WSZYSTKICH, o tyle konfuzja wynikająca z odpowiedzi na drugi jego człon wynika z prostego faktu znajomości przywar naszego narodu, w tym konkretnym przypadku chodzi mi o coś tak pospolitego i prozaicznego, a jednak nie bez przyczyny zaliczonego do kanonu siedmiu grzechów głównych, gdyż niekontrolowana może mieć najgorsze konsekwencje dla nas i osób, które tym afektem darzymy. Niech więc hejterzy robią swoje, a prawdziwa krytyka w mojej osobie krytyki się nie boi! Niech to też będzie miarą przyjaźni, gdyż prawdziwych przyjaciół nie poznaje się, jak nam błędnie wpajano od lat dziecięcych w potrzebie, lecz po tym jak przyjmują i reagują na nasze sukcesy.

Nie dalej jak miesiąc temu poprzez mój profil na portalu społecznościowym Instagram (tu odrobinka tak pożądanej w dzisiejszych czasach przez wszystkich poruszających się w przestrzeni publicznej autoreklamy:-)):

@adambojar

otrzymałem propozycję współpracy z mało znaną jeszcze wtedy i stawiającą pierwsze nieśmiałe kroki w akwarium, gdzie już od dawna pływają grube ryby i rekiny, firmy, a ściślej domowej manufaktury założonej przez dwójkę pasjonatów – młode małżeństwo z Darlington, miasta w północno-wschodniej Anglii: Thoma i Laurę Langlandów. Ta dwójka odważyła się wziąć na swe, wydawałoby się wątłe, barki niemal nadludzki wysiłek dźwignięcia ciężaru rozkręcenia firmy od przysłowiowego zera. Napędzani pasją oraz wzajemną miłością dali początek firmie, u podstaw której leżało marzenie, idea, że luksus jest dla każdego.

Moi Drodzy, z nieskrywaną dumą i pełną odpowiedzialnością przedstawiam Wam:


HEAVY METAL GENTLEMAN
Luxury beard elixirs and balms. Grab life by the beard.


Jak już wspomniałem złożono mi ofertę bycia twarzą, lub jak to się szumnie określa w światku branżowym Brand Ambassadorem. Nie ukrywam, było w tym trochę mojej inicjatywy:-), ale po kolei. Tak się szczęśliwie złożyło, że moja małżonka przeczesując odmęty Internetu odnalazła konkurs ogłoszony przez HMG, w którym można było wygrać olejek lub balsam. Zasady proste i wszystkim instagramowiczom zapewne doskonale znane. Upowszechnić informację o konkursie poprzez publikację informacji o nim na swoim profilu, obserwować poczynania organizatorów oraz opcjonalnie oznaczyć swoje dotychczasowe zdjęcia ich hashtagiem. Gdy upłynął wyznaczony termin otrzymałem prywatną wiadomość, że jestem owego konkursu laureatem. Wyobraźcie sobie moje zadowolenia, które walczyło z jeszcze większym zaskoczeniem. Podziękowałem, podałem adres do wysyłki wybierając uprzednio balsam o wskazanym przeze mnie zapachu (wybór padł na mocną nazwę WOODSMAN, bo jak wskazywał na to opis, był kompozycją drzewa cedrowego, rozmarynu, goździków i paczuli. Nieźle pomyślałem, z nadzieją, pielęgnując w sobie zdrową dawkę sceptycyzmu). Ale, jako że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda uzbroiłem się w cierpliwość i czekałem…

czekałem…

i czekałem… (ziew!)

CZEKAŁEM… (ile to już minęło?)

C Z E K A Ł E M. . .

Aż któregoś dnia, gdy myśli moje zaprzątały w całości sprawy dnia codziennego rozległ się dzwonek. Tak dzwoni tylko nasz listonosz! – Paczka do Pana. Z Anglii. (dodał po chwili prawie konspiracyjnym szeptem). – Wiem (odpowiedziałem tym samym tonem:-)) i zdecydowanie, powodowany narastającą jak fala przyboju ciekawością, zamknąłem drzwi, co przy niewielkiej dozie chęci można by uznać za niegrzeczność. Biedne kolejne paczki, pomyślałem w przypływie refleksji. Cóż, wzruszyłem ramionami, trzeba go będzie przy najbliższej okazji wybadać i udobruchać. Ale dość o listonoszu, bo nie on, a to co dostarczył jest najjaśniej wschodzącą gwiazdą tej opowieści. Nerwowymi ruchami powodowanymi drżeniem dłoni wręcz rozerwałem paczkę, a w środku… dam, dam, dam! kartofel! Żartuję!:-) Delikatnie otulony folią w puchu styropianowych i przywodzących na myśl zaspę „prażynek” spoczywał bezpiecznie firmowy kartonik z wytłoczonym czarnym stonowanym, niektórzy mogliby go określić surowym bądź ascetycznym, logiem z wąsem. Folia żyła krócej niż karton. Z namaszczeniem ująłem kartonik i uchyliłem delikatnie jego wieczko. Na posłaniu z papierowego sianka spoczywał on. Maj preszesss! Zaraz, kto to powiedział? A tak, to tylko głos w mojej głowie. Wyobraźcie sobie scenę z arsenału filmowej klasyki, gdy wcielający się w pierwszoplanową rolę aktor otwiera skrzynię ze skarbem, który olśniewa go swoim blaskiem. Najazd kamery i cięcie! Mamy to. Dekielek srebrnej puszeczki bez oporu poddał się użytej w odpowiednim stopniu sile. Po pokoju rozniósł się przyprawowo-korzenny zapach ciast pieczonych na święta przez moją świętej pamięci ciocię. Ściany zaczęły falować pod przymkniętymi powiekami, jak asfalt w gorący letni dzień, co Słowianie brali za widzialną obecność demonów zwanych południcami. Zamknąłem oczy i wziąłem jeszcze głębszy wdech. W jednej chwili stanąłem po środku leśnej polany, skąpanej w promieniach letnio-jesiennego słońca. – Adam. Bodziec w postaci dźwięku mojego imienia połaskotał synapsy w ośrodku słuchu. – ADAM. – ADAM! Teraz poczułem wstrząs, ktoś tarmosił mnie za ramię widocznie poirytowany. To była moja żona, która brutalnie domagała się wyjaśnień. – Gdzie byłeś? Zapytała już czulej. W niebie, najdroższa, w brodowym niebie. Odpowiedziałem rozmarzony.


Przesadzam? Jeśli tak, to tylko odrobinę. Ja w każdym razie tak zapamiętałem tamtą chwilę. I czuję się podobnie za każdym razem, gdy rozgrzewam poprzez rozcieranie mój balsam w dłoniach. Nie mogę odmówić sobie dziecięcej przyjemności puszczenia luzem wódz fantazji za każdym razem, gdy nakładam go na moją brodę. Często się przy tym łapiąc, że chciałbym go posmakować. Tylko raz. Odrobinkę!

Możecie mi wierzyć, bądź nie, ale to cudo ma najpiękniejszy zapach, jaki kiedykolwiek został użyty w jakimkolwiek balsamie, który używałem. A trochę tego było. W tym renomowanych marek o ugruntowanej na rynku pozycji, których z szacunku tutaj nie wymienię. A właściwości… Cóż, jeśli zapach można by porównać do prologu zajmującego szwedzkiego kryminału, aplikację do zawiązania się akcji, to efekt końcowy tylko do jego zakończenia, gdy obgryźliśmy już paznokcie do białej kości, a wszystkie nasze podejrzenia okazały się płonne. Jeszcze tylko słowo o składzie, albowiem, czyż nie dalej, jak parę akapitów wcześniej wspominałem, by nos nie miał ostatniego zdania w kwestii wyboru produktu? 100% natury. Wyłącznie naturalne składniki i to jakie! Wosk pszczeli (ok, to już standard, spiżowy filar wielu balsamów), dalej masło shea (nadal kanon), masło kakaowe (BUM! Tego jeszcze nie widziałem w żadnym składzie! Dodaje ono zapach wykwintnej gorzkiej czekolady), olejek jojoba (super!), olejek arganowy (jeszcze lepiej!), olejek ze słodkich migdałów (sweet!), olej rycynowy (extra!), olejek z awokado i olejek kokosowy (WOW!). Jeśli potrafimy poprawnie wykonywać operacje dodawania, powinno nam wszystkim wyjść 9. 9! Rozumiecie to? 9!!! Składników. Słownie dziewięć. Nine, neun, nueve, neuf… Pokaż mi drugi tak bogaty balsam! Zaczekam. I co? Nie znalazłeś? Pokop głębiej, no śmiało! Nadal nic? Nic dziwnego, BO DRUGIEGO TAKIEGO NIE MA!


W podzięce za ten nietuzinkowy prezent wysłałem, jak nakazuje grzeczność stosowny list z podziękowaniami i opublikowałem zdjęcie produktu na moim profilu. Pół żartem, pół serio przemyciłem między wierszami informację, że chętnie stałbym się ambasadorem ich marki i z nieskrywaną dumą oraz entuzjazmem temu należnym podjąłbym się promocji tak wyśmienitego produktu. Odpowiedź nadeszła prędko, a jej wydźwięk nie był na całe szczęście dla mnie miażdżący i pozwolił zachować resztki godności. Autor, Thom w sposób grzeczny, acz klarowny dawał mi do zrozumienia, iż na chwilę obecną nie przewidują takiej formy promocji swojej firmy. Pozostawiając jednak furtkę dla naiwniaków karmiących się nadzieją, że w przyszłości, gdyby sytuacja i ich zdanie w tej kwestii uległy zmianie, będą mieli na uwadze moją kandydaturę. Przez ten czas będą śledzili mój profil. Jaaasne! Pomyślałem. Dziękuję nie wchodzę! Nie mam zamiaru żyć złudzeniami i snem o karierze w modelingu.

Czas płynął, broda rosła. Kilka tygodni po całym zdarzeniu, gdy emocje opadły, jak cytując słowa piosenki, po wielkiej bitwie kurz, ponownie odezwał się telefon sygnalizując nadejście nowej wiadomości. To był Thom z propozycją współpracy. Nie wahałem się długo i po krótkiej naradzie z moją małżonką odpowiedź była jedna. Jednak przekroczę próg, by zobaczyć co jest za nim. Terra incognita, No Man’s Land, delikatne napięcie, niepewność, jak zawsze, gdy stajesz przed nowym wyzwaniem, gdy przygoda puka do drzwi i zaprasza Cię, byś wyrwał się z utartych ścieżek, szlaków, wyobrażeń, pojęć i ruszył w nieznane. I wiecie co? To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu! Skróciła mój dzień o kolejnych kilka godzin, dodając nowe obowiązki i zapełniając kalendarz terminami. Ale w pamięci niosę stwierdzenie, że kto lubi swoją pracę, ten nie przepracuje ani jednego dnia w swoim życiu.


Reasumując Laura i Thom, to wspaniali ludzie, którzy z niezłomna wolą i żelazną konsekwencją prowadzą swoją firmę, nie zważając na konkurencję konsekwentnie dalej robią swoje. Wierzą, że im się powiedzie i znajdą swoją niszę w trudnym i niewdzięcznym świecie small businessu. I wiecie co? Ja podzielam ich wiarę. Gdyby tak nie było, gdybym miał choć cień wątpliwości, że oferowane przez nich produkty nie są bezkonkurencyjne, nigdy nie ferowałbym tak śmiałych wyroków i przenigdy nie użyczyłbym do ich lokowania swojej twarzy. A poza tym, czy pamiętasz Mój Drogi, a jeśli jesteś ze mną nadal i czytasz te słowa mogę śmiało rzec Wierny czytelniku, jak umawialiśmy się na samym początku? Żadnych kłamstw, żadnych ściem, niedomówień, oszustw, przemilczeń. Pamiętasz? Świat się kręci, ale zasady nie uległy zmianie. „Poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli.” (J 8, 32)

Nie musisz zamawiać ich produktów tylko dlatego, że jakiś facet, który rości sobie prawo do bycia autorytetem w dziedzinie posiadania brody i może używać ich na co dzień absolutnie za darmo (to jedyny mój profit) je rekomenduje. Ale nie wolno Ci obok nich przejść obojętnie, bo są doskonałe. Dopracowane i przemyślane. Tu nie ma miejsca na przypadek. Każda fiolka olejku i tygielek balsamu, to absolutny kosmetyczny majstersztyk.

I wiesz co jeszcze? Jest tam jeszcze jeden, dziesiąty składnik, którego nie wyczytasz z etykiety, a którego gwarantuję Ci nie mają większe koncerny. To serce, które Thom i Laura wkładają w pieczołowite przygotowanie ich dla osób takich, jak Ty, którzy zasługują na luksus w godziwej cenie.

Sprawdź:





Są tego warte!

Używam, polecam, z pełną odpowiedzialnością rekomenduję –
Adam Bojar „Bloger Brodowy”





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz