wtorek, 8 grudnia 2015

JAK DBASZ, TAK MASZ! czyli cała prawda o olejkach i balsamach do brody – część 2

Zacznijmy więc tam, gdzie ostatnio zakończyliśmy. Wychodzisz z wanny lub spod prysznica. Delikatnie osuszasz swą czuprynę i brodę ręcznikiem. Broń Boże nie tarmosisz ich i nie wykręcasz! Jeśli jesteś purystą zamiast ręcznika możesz użyć bawełnianej koszulki w kolorze błękitu oceanu. No dobra z tym oceanem, to mnie poniosło, ale używanie bawełny do osuszania włosów ma swoje umocowanie. Pozwólcie jednak, że nie będę jednak owego tematu roztrząsał, albowiem nie jest on głównym przedmiotem naszych dzisiejszych rozważań. Dość, jeśli ordynarnie, bo autorytarnie stwierdzę, że tak po prostu jest. Masz więc za sobą relaksującą kąpiel lub energetyzujący prysznic i co dalej. Za chwilę wilgotne włosy Twej brody zaczną się skręcać, jak domniemana czarownica wzięta na męki do lochów inkwizycji. I tu na arenę wkracza bohater w swej glorii i chwale:

Olejek do brody




Powszechnie wiadomo, albowiem tak głosi mądrość ludowa, że kto nie smaruje, ten nie jedzie i podobnie, jak w innych, tak i w tym przypadku znajduje ono swe uzasadnienie w praktyce dnia codziennego. 

Olejek, tonik, eliksir, producenci prześcigają się w wymyślaniu co rusz to nowych wyszukanych i mających zapewnić ich produktom lepszą sprzedaż nazw. Osobiście lubię określenie eliksir, gdyż kojarzy mi się z owianą aurą tajemniczości pracą alchemika. Dosłownie czuję unoszącą się woń z podgrzewanych retort i probówek… Ale dość o osobistych preferencjach. Najczęściej stanowią one mieszankę różnych, nie mylić pod żadnym pozorem z różanym, olejków przeróżnej maści i pochodzenia, okraszone dodatkowo witaminą E (co jest kłamstwem i nie potrzebnym mydleniem konsumentowi oczu, bo zawiera ją każdy olej) oraz olejkami eterycznymi. Ot i cała filozofia! Nie będzie niczym odkrywczym jeśli powiem, że są lepsze i gorsze, a ponadto że na brodatych kupujących czeka w toku zakupów kilka pułapek. O witaminie E już wspomniałem, ot taki chwyt judo zastosowany w marketingu. Czym więc się kierować w czasie zakupu? Zawsze moi Panowie, nie tylko podczas shoppingu, ale i w życiu w ogóle ROZUMEM! Oczyma wyobraźni widzę antycznych filozofów, którzy z marsowym czołem i poważną miną głaszczą się po atrybutach swej profesji i z uznaniem kiwają głowami czytając te słowa:-) Pozwolę się odwołać w tym miejscu do guru roztropności – pani Katarzyny Bosackiej, czytajcie etykiety. I tu kilka wskazówek praktycznych. 

1. Nie osądzaj produktu po logo marki. 

2. Zwróć uwagę na sposób aplikacji i zawsze wybieraj najbardziej praktyczny i ergonomiczny. 

3. Im więcej ingrediencji tym lepiej! Ale ich kolejność ma znaczenie. Im dalej jakiś składnik jest wymieniany, tym jest go mniej. 

4. Niech nos Ci będzie przewodnikiem! 

5. Gęstość ma znaczenie. 

Pierwszy punkt pozostawię bez komentarza. Często bywa, iż za najbardziej zadziornymi i kozackimi etykietami kryje się słaba jakość wyrobu, co te mają skutecznie zatuszować. Powszechnie bowiem wiadomo, że my faceci, łowcy i myśliwi jesteśmy wzrokowcami wyczulonymi przez tysiące lat ewolucji na intensywne bodźce wzrokowe. Uważaj więc, co wrzucasz do koszyka, o przepraszam – co upolowałeś:-) Aplikacja jest ważna i najczęściej opiera się na odmierzaniu kropel. Służą do tego specjalne korki, pipety i mój ulubiony, bo najpraktyczniejszy atomizer! Nabierz nawyku czytania etykiet! Studiując skład nie podniecaj się od razu ilością użytych do wytworzenia olejku składników, mając na uwadze, iż im dalej jakiś składnik jest wymieniany, tym jest go mniej. Jeśli masz to szczęście i możesz osobiście powąchać dany produkt, niech Twoją uzasadnioną podejrzliwość wzbudzi zbyt intensywny i natarczywy zapach. Jeśli któryś z gotowych olejków przywodzi Ci na myśl kostkę toaletową lub świeżo otwartego wunderbauma wzgardź nim i omiń szerokim łukiem. Pamiętaj, że stojąc przed dylematem zapach czy właściwości, zawsze podążaj tropem tego drugiego. Miej przy tym na uwadze, że wiele substancji zapachowych ma właściwości wysuszające, co może skutecznie zabić pożądany efekt nawilżenia i odżywienia, jaki skądinąd słusznie i logicznie jest przez nas spodziewany i oczekiwany po olejku do brody. Dlatego nie bądź zdziwiony Drogi Czytelniku, że „pięknie pachnący olejek” przyniesie efekty odwrotne od oczekiwanych, o czym miało niestety okazję przekonać się kilku moich znajomych, którzy śmiało eksperymentowali. Skończyło się na przewlekłym wysuszeniu włosów, które kondycyjnie przypominały te po trwałej lub wielokrotnym farbowaniu. Terapia była długotrwała. Nie polecam. Zostaliście ostrzeżeni! Ostatnia uwaga, im gęstszy olejek tym trudniej się wchłania. Ot i wszystko, choć pewnie niektórzy z Was i tak złapali się za głowę:-)

Dlaczego, kiedy, ile i jak winniśmy używać olejku? Odpowiedzi są proste. Olejek nawilża, wygładza, nadaje zdrowego połysku i pomaga wstępnie nadać kształt naszej brodzie. Używamy obowiązkowo zawsze po myciu brody mydłem i szamponem. W zależności od długości brody aplikujemy od kilku do nawet kilkunastu kropli. Rozcieramy energicznie w dłoniach, gdyż rozgrzewając olejek w dłoniach pomagamy uwolnić się i uwypuklić wszystkim aromatom i użytym do jego skomponowania nutom zapachowym. Następnie wcieramy ruchami okrężnymi od nasady, pomagając jednocześnie odżywić i nawilżyć znajdującą się pod włoskami skórę, aż po same końce. Następnie rozczesujemy delikatnie grzebieniem o szerszym rozstawie zębów lub szczotką (ale nie tą z dzika, jej używamy od czasu do czasu na suchej brodzie, aby nie nadwyrężyć i nie powyrywać osłabionych po kąpieli mokrych włosków), nadając jej pożądany kształt i podkręcając bardzo delikatnie do wewnątrz niesforne kosmyki. Co dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz